ODWIECZNE DYLEMATY KARPIARZA
Będąc od kilkunastu lat obserwatorem raz bardziej czynnym, raz biernym naszej sceny karpiowej mogę bezwzględnie stwierdzić, że tematem, który przez cały ten okres nie stracił na wadze jest dylemat – podawać wagę ryby, czy jej nie podawać, podać nazwę wody, czy może coś zmyślić, a może w ogóle nie pokazywać swoich zdjęć, łowić dla siebie ?
Na początku lat dwutysięcznych tworzyliśmy pierwsze strony o tematyce karpiowej, bo do portali było im jeszcze daleko. Oczywiście podstawową treścią były galerie łowców oraz wszelkiego rodzaju porady dla mniej wtajemniczonych, czy na forum, czy w formie artykułów. W związku z tym, że byliśmy mocno pozytywnie zakręceni, mierzyliśmy świat swoją miarą, myśląc że jest taki piękny i sprawiedliwy. Najszybciej wróciły do nas rykoszetem odgłosy oceny wagi ryb, które zostały poddane osądowi „ największych fachowców”. Efekt był taki, że wielu z nas poczuło się urażonych. Jedni przestali podawać wagi, drudzy, bardziej radykalni opuścili publiczne portale na zawsze. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy.
Świętej pamięci Radek Kozica ze swoją 24,5 kg i ja z tą samą rybą 21,5 kg po tarle, -- ale dojeb........ :-)
Mimo to, że nie padłem ofiarą jakiejś wielkiej publicznej krytyki w tym temacie, to uważam, że waga ryby jest sprawą drugorzędną. Ważne jest dobre zdjęcie, bo to jedyna pamiątka po kontakcie z rybą. Jednak łowcy, który pobił właśnie swój rekord życiowy trudno jest zachować wagę w tajemnicy, więc ją podaje. Podaje i jest krytykowany, bądź to przez zazdrosnych, bądź dla zasady. Jaką trzeba mieć twardą d…ę, żeby to wytrzymać, wie wielu z tych, którzy doznali osobiście takiej krytyki. Sprawa ma się zupełnie inaczej, gdy ktoś ma prawdziwy pęd na szybę i dla większego niby splendoru dołoży rybce kilka kilo. Znane mi są przypadki naprawdę żenujące. Widziałem ryby 11 kilowe, które zgłaszano jako dwudziechy, nie wspominając o praktykach fotoshopowych. Często łatwo przychodzi ludziom powiedzenie złowiłem dyszkę, bo to dobrze brzmi, a na zdjęciu widzimy na przykład 6 kg.
I oto mój dylemat – Z jednej strony nie podawać wagi, bo po co dawać pożywkę „wszechwiedzącym” i być tematem rozmów – ale dowalił – a z drugiej strony czy nie warto pokazać jak wygląda prawdziwa dycha, piętnastka, dwudziestka, czy może trzydziestka ?
Podawanie nazwy wody, czy bardziej ogólnie namiarów na łowisko, to temat, który pojawił się kiedyś przy okazji publikacji zdjęć pewnego karpiarza, a który podał on przy okazji nazwę jeziora w którym niby złowił tą rybę. Jednocześnie anonimowy użytkownik podważył tą informację. Temat wydał mi się na tyle poważny, że zacząłem się nad nim mocno zastanawiać. Wróciłem myślami do czasów, o których wspomniałem na wstępie i przypomniałem sobie jak ochoczo pisałem na przykład o karpiowaniu w Odrze. Celem było propagowanie karpiowania i zasady „złów i wypuść”. I wszystko było by dobrze, gdyby nie to, że czytać umieją wszyscy, również ci, którzy tej zasady zupełnie nie respektują.
Dzisiaj z perspektywy czasu nie żałuję, że o tym pisałem, bo zaraziło się tą pasją wielu wspaniałych ludzi, lecz gdzieś z tyłu głowy mam świadomość, że kilka wielkich karpi wyjechało do gra dzięki wiedzy zdobytej pośrednio ode mnie. Jest jeszcze jedna strona tej historii. Opowiedział mi kiedyś to Tomek Wasilewski, który postanowił przygotować sobie miejscówkę na rzece. Wybrał miejsce, podjechał kilka razy podsypać i wreszcie usiadł. Przed wieczorem wypłynął na pontonie zanęcić precyzyjnie, a tu tak z lewej, jak i z prawej strony co dwieście metrów ponton. Wszyscy sypią. Taka jest obecnie presja na niektórych odcinkach rzeki. Można czasem dojść do wniosku, że nie ma już gdzie łowić. Wszędzie może się okazać, że to czyjeś miejsce. Mimo to ważniejsze jest żeby wszyscy co łowią wypuszczali.
Trochę inną historią jest jeziorko o podanie nazwy, którego wybuchł wielki spór. Potrafię wyobrazić sobie małą kameralną wodę opuszczoną przez Boga i partię, gdzie łowi kilku zapaleńców i nagle jeden z nich postanawia zgłosić swoje połowy i podaje namiary na wodę. Istnieje całkiem uzasadnione podejrzenie, że jak to będą wielkie ryby, to rozpoczną się pielgrzymki karpiarzy z całego kraju, co spowoduje, że miejscowi będą mieli mniej swobody, lub wcale nie znajdą dla siebie miejsca. Ale tak jak z Odrą, tak i tu pojawią się również „killerzy” i możemy już więcej nie usłyszeć o pięknych połowach z tej wody. Przykładem niech będzie mała glinianka, gdzie kilka lata temu pięknym połowem wykazał się młody karpiarz z Zawiercia. W kolejnym sezonie zdjęcia tych karpi przynieśli do sklepu wędkarskiego inni wędkarze. I było by wszystko w porządku, gdyby nie były wykonane na tle kafelek w łazience. Nie ma już tej wody dla karpiarzy. W temacie wspomnianego jeziora sprawa ma się jeszcze inaczej. A mianowicie jest zarzut, że ryby złowiono w innej wodzie, a podano nazwą tego jeziora, żeby chronić swoje łowisko. Na pierwszy rzut oka niby wszystko w porządku, ale czy aby dla wszystkich ? Jak czują się karpiarze, którym funduje się potencjalne pielgrzymki na ich małą, zapomnianą wodę? To po prostu nie w porządku.
Tak więc to kolejny dylemat – podawać nazwę wody, czy nie? Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, uważam, że lepiej nie. Natomiast podawanie dla zmyłki nieprawdziwych informacji jest niedopuszczalne.
Pytanie, czy może w ogóle nie publikować zdjęć jest jak najbardziej zasadne. Wspomniałem na początku o przykrych konsekwencjach medialności. Jednak, jak się wybiera tę opcję, to według mnie traci się prawo do publicznego komentowania wydarzeń. Jest wielu wspaniałych karpiarzy, którzy wyłączyli się na stałe, czasem żal. Ale jest też wielu, którzy mocno komentują, krytykują, a na pytanie pokaż zdjęcia, odpowiadają, że łowią dla siebie.
Osobiście nie mam tego dylematu, uważam, że powinniśmy chwalić się swoimi połowami. Dzielić się informacjami. Nasze sukcesy są bowiem wyznacznikiem naszego poziomu wtajemniczenia. W gronie moich karpiowych przyjaciół funkcjonuje powiedzenie : „pokaż mi swoje zdjęcia, a powiem Ci kim jesteś” . Zapewniam, że nie chodzi w nim o wielkość złowionych ryb. Nie chodzi o rekordy.
Na zakończenie należy wspomnieć o połowach z komercji. Tu jestem pewien, że należy podawać wszelkie dane. Najważniejsze dla mnie jest jednak uczciwe podawanie wagi. Na tym polu pojawiają się bowiem największe kontrowersje. Kłamstwo ma krótkie nogi, a łatka przyszyta raz wisi długo i niestety często niweczy dobre imię nawet kolegów.
Trzyłuski z Nowaków 26,40 kg
Podsumowując – wystawiając swoje ryby w różnych publikatorach musimy liczyć się z różnymi konsekwencjami podanych przez siebie informacji. Bierzemy również na siebie odpowiedzialność za te dane. Ja jednak zachęcam do publikowania, więcej zauważam bowiem pozytywów, jak negatywów. Promujmy fotografię, jako jedyne trofeum. Wielu bowiem wędkarzy zabiera z łowiska swoje połowy, nie po to, żeby je zjeść, a po to żeby się pochwalić sąsiadom, znajomym, czy rodzinie. To znacznie groźniejsze od celów konsumpcyjnych, bo ryby te nierzadko kończą w śmietniku.
Udanego sezonu,
Andrzej Walczak Baitboxy
Przejdź do strony głównej Wróć do kategorii ARTYKUŁY