Koszyk 0
Twój koszyk jest pusty ...
Strona główna » ARTYKUŁY » VENI VIDI VICI WCC 2014

VENI VIDI VICI WCC 2014

Data dodania: 09-06-2015

Artykuł opublikowany w kwartalniku KARPMANIA 4/2014

Lago Di Bolsena. Z czym może się kojarzyć? Przeciętnemu Kowalskiemu w wypoczynkiem, pięknymi widokami, krystalicznie czystą wodą, czarnym piaskiem, a karpiarzowi ? Chyba w pierwszej kolejności z WCC. World Carp Classic gości już trzeci raz nad tą przepiękną wodą.
Brałem udział w dwóch poprzednich edycjach i miałem w nich trochę szczęścia, gdyż za każdym razem mogłem uczestniczyć w rywalizacji o zwycięstwo, co prawda w sektorach, ale zawsze to rywalizacja.

alt alt alt
                    ​RYBKA Z 2013                                      SECTOR WINNERS 2012                                    RYBKA Z 2012
Rok 2014 , to czas dużych inwestycji w firmie, którą prowadzę wraz z Krzysztofem, więc każdy grosz miał dla nas znaczenie, przez co nie braliśmy wcale pod uwagę wyjazdu na WCC. Spróbowaliśmy swoich sił w polskich eliminacjach WCC, ale zajęliśmy tam drugie miejsce. Prowadząc przez dwie i pół doby musieliśmy uznać wyższość miejscowych chłopaków, którzy prześcignęli nas o 100 kilogramów !! Pokazali nam jak się łowi na ZIG RIG-a na Pobiedziskach.
alt  alt alt
                            ZAJĘLIŚMY DRUGIE MIEJSCE W POLSKICH ELIMINACJACH WCC NA POBIEDZISKACH

Osobną kwestią jest fakt, że polskie eliminacje do tak trudnej i wymagającej ogromnego doświadczenia w łowieniu na dużych zbiornikach imprezy odbywają się na, nie obrażając Pobiedzisk , małym jeziorku, kluczową metodą jest Zig Rig, a wywózka jest, ale modelami.
            Ale wracając do tematu. Po przegranych eliminacjach nadal nie braliśmy pod uwagę wyjazdu na WCC. Jest wrzesień, temat ewentualnego startu zaczyna się pojawiać coraz częściej w naszych rozmowach. Któregoś dnia na Facebooku Dynamite Baits pojawił się konkurs – Chcesz wystartować na WCC na darmo ? Wyślij nam trzy zdjęcia z Twoimi okazami- . Wysłałem więc trzy fotki i czekam.
alt alt alt
                         POLSKA                                                          RUMUNIA                                                         WŁOCHY

Nadszedł termin ogłoszenia wyników i tu kolejna konsternacja : -miło nam poinformować, że zostałeś wybrany do finałowej piątki i zająłeś DRUGIE MIEJSCE!!!!. To jakieś fatum , pomyślałem. Dzwonię do Krisa i mówię, że mam jakieś dziwne przeczucie, że powinniśmy tam jechać. On odpowiada, Ja też. Ale do zawodów został niecały tydzień, skąd więc wziąć trzeciego do brydża, który łowi karpie, jest niezależny czasowo i ma trochę wolnego grosza do wydania. Wykonujemy kilka telefonów i już wiemy, że ostatnią zarejestrowaną drużyną na WCC będzie polski team Andrzej Walczak Gabriel Starzec i Krzysztof Charmuszko.
alt
Podróż, to 1600 kilometrów przez które trwała niekończąca się rozmowa o taktyce, doświadczeniach itp. itd. Dyskusja była tak zażarta, że przejechaliśmy autostradowy zjazd na Bolsenę, co kosztowało nas dodatkowe 170 km i dwie godziny spóźnienia na Bivy Camp. Była już ciemna noc, jednak przywitała nas wspaniała polska ekipa. W niedzielę rano poszliśmy zarejestrować nasz team . Przepuściliśmy drużynę z Ukrainy i zarejestrowaliśmy się jako ostatni. Muszę wspomnieć, że nasze motto brzmiało – ostatni będą pierwszymi – i tego staraliśmy się trzymać. Kolejność losowania nie miała już takiego znaczenia, jak dwa lata wcześniej, kiedy można było odrzucać niechciane pierwsze losy, jednak już przy pierwszym kontakcie z losowaniem serca biły nam mocno. Wylosowaliśmy 69. To dwie trzecie stawki. Jakby taki numer padł w głównym losowaniu, nie mielibyśmy nic przeciwko temu.
              Zbliżał się czas ceremonii otwarcia i losowania. Czułem wewnętrzną moc, więc mówię, że ja będę losował. Kris natomiast oświadcza, że zostaje na polu namiotowym. Nie chce tego przeżywać na żywo. Jedziemy więc we dwoje z Gabrysiem. Zapewne wielu z Was oglądało transmisję online, więc widzieliście wspaniałe wnętrza kościoła w Bolsenie na własne oczy, ale zapewniam Was, że przekraczając progi tego gmachu nogi miękną największym twardzielom. Jedyną myślą, jaką pamiętam z tamtej chwili jest ta – dzięki, że znów mogę tu być -.
Losowanie przebiega sprawnie, nasza kolej zbliża się bardzo szybko. Wymieniamy z Leszkiem Ruteckim ostatnie uwagi o dobrych stanowiskach i ich numerach. Mam w głowie Top Vive . I miejsce 2013 st. 54 ( poszło jako pierwsze :-) ) II miejsce 2013 – st 71, III miejsce 2013 st. 68, st 75 – nie wiem dlaczego, i od 75 do 85 – gdzieś tam było I miejsce 2012. Wychodzimy na podium, i moja pewność siebie jakby zgasła. Mówię do Gabrysia – Losuj . Wyjmuje pewnie kapsułę, podaje mi, ja otwieram i co widzę ? 68 – III miejsce 2013.
alt

Ucieszyłem się jak dziecko, jakbym już wygrał, ale mając w głowie pozytywne doświadczenia z poprzednich edycji i prywatnego wiosennego wyjazdu byłem pewny, że sobie poradzimy. Czy będziemy walczyć o zwycięstwo ? Tego jeszcze nie wiedzieliśmy, ale byliśmy pewni, że pozycja startowa jest znakomita. Potrzebny jest jeszcze odpowiedni wiatr. No właśnie, wiatr. Prognozy długoterminowe mówiły o słabym wietrze z kierunku dla nas niekorzystnego i nie było mowy o jakiejś radykalnej zmianie. Słabo, pomyślałem.
Jest poniedziałek, siódma rano. Meldujemy się na stanowisku. Widzę tabliczkę z numerem 68 i po prawej port. Tak, port Capo Di Monte z kamienistą opaską wchodzącą na 150 metrów w jezioro.
Sąsiedzi pompują pontony, stawiają namioty, krzątanina wielka, a my ? Trzy fotele lądują nad brzegiem wody, na stoliku trzy kawy, trzy małe drinki i oddajemy się obserwacji lustra wody.
Znane nam z wiosny słynne szyyyy, szyyyy, jest obecne. Ten dźwięk koi duszę i uspokaja umysł. Co robimy, dlaczego nie zajmujemy się biwakiem ? Inni mają już gdzie spać, my za to do godziny dziesiątej widzieliśmy kilka spławów karpi, dzięki czemu wytypowanie miejsc stało się znacznie prostsze. Te foteliki nad brzegiem, to cześć naszej wcześniej ustalonej strategii. Dalsze poczynania też były wcześniej zaplanowane. Mimo to, na wodzie spędziliśmy dobre 4 godziny. Zaskoczyła nas bowiem głębokość i ogólnie mówiąc brak wysokich roślin. Wszędzie rozpościerał się kilkucentymetrowy podwodny trawnik. Maksymalnie mieliśmy 5,2 metra, co jak na Bolsenę jest bardzo płytkim łowiskiem. Na szczęście przy porcie na szczycie kamiennej opaski znaleźliśmy trochę wysokiej roślinności i tam pojawiły się pierwsze karpie. Przy braku fali spokojnie penetrowały port i opaskę, lecz nie były to duże ryby. Pozostałe miejsca, to malutkie placyki czystego dna wśród połaci niskiej roślinności. W poprzedniej edycji drużyna z III miejsca złowiła 20 karpi o wadze 147 kg, co daje średnią trochę ponad 7 kilo. I takie rybki odwiedzały nasze łowisko. Pierwsze branie mamy w nocy. Ryba ma 6 kg, kolejne karpie doławiamy przez cały wtorek, ale waga podobna. Łowimy regularnie, co przekłada się na wynik.
alt
Jednak słaby wiatr wiejący w kierunku Bolseny robi tam na tyle dużą falę, że niespodziewanie Szwedzi ze stanowiska nr 7 mają kilka dużych ryb o łącznej wadze 91 kg i pewnie prowadzą w generalce. Jak się nic nie zmieni , to może powalczymy o sektor, pomyślałem.
Dzwoni Robert zwany Amsterdamem i mówi, że zapowiadają radykalną zmianę pogody. Od środy ulewny deszcz i zmiana kierunku wiatru. Ma zacząć wiać nam w twarz, a w czwartek, to już ma być prawdziwy sztorm. Mówię mu, żebyś był dobrym prorokiem. Wiem dobrze, że właśnie taka zmiana może mam dać szansę walki o coś więcej, jak sektor. W środę rano tracimy włoski internet i mój telefon też odmówił posłuszeństwa. Zaczyna padać deszcz. Więc Amsterdam jest prorokiem, pomyślałem. Leje cały dzień. W południe mamy kolejne branie z portu, wypływamy z Gabrysiem po rybę, holuję delikatnie, choć podświadomie czuję, że zaraz spadnie. Ryba pokazuje się na powierzchni, mówię do Gabriela, - dyszka, trochę jej popuszczę bo zaraz sp.....- i ryba spada. Mam nadzieję, że nie będziemy tego żałować.
Za przypony odpowiedzialny jest Kris i robi je perfekcyjnie. Hak, pozycjoner, sinkersy, długość, włos, wszystko jak z maszynki. Każdy idealny. Zmieniamy przypony po każdym braniu, bez względu na to, czy hak jest ostry, czy może tak nam się wydaje. Na pontonie mamy zawsze kilka nowych przyponów w założonymi przynętami. To snowmany z białym pływakiem Dairy Cream. Wszystko przygotowane zgodnie z planem. Na pontonie są również wiadra z mieszaniną konopi, pelletu, orzecha i kukurydzy, specjalnie przygotowanej na Bolsenę, oraz wiaderko z kulkami. Używamy, jak co roku produktów Solara Club Toffee, oraz nowości Club Chillii, którą przywiózł nam bezpośrednio ma Bolsenę sam Martin Locke. Wozimy to wszystko, na pontonie, gdyż zaraz po holu, nie wracając do brzegu, zanęcamy miejsce i kładziemy zestawy. Pozwala nam to na oszczędzanie czasu oraz minimalizuje płoszenie karpi.
Po południu łowimy pierwszą znacząco dużą rybę. 15,3 kg daje nam ona nadzieję na dobry wynik. Choć jeszcze tego nie czujemy. Jest szaro, ponuro i pada, nikomu nie chce się gotować. Za plecami mamy restaurację, próbujemy zamówić obiad, ale włosi jedzą dopiero wieczorem. Umawiamy się na obiad na 18.30. Deszcz leje cały czas tak, że mój kubek od kawy napełnił się po brzegi. Jesteśmy punktualnie, na tarasie od strony wody zastajemy stół zastawiony włoskimi specjałami, które pochłaniamy a apetytem. Centralki Foxa są oczywiście w pogotowiu, ale milczą. Kelnerka proponuje zamianę przysługującej nam do zestawu wody na wino, na co przystajemy z radością, jednak Kris wstaje od stołu i idzie w kierunku wyjścia. Co robisz, pytam, napij się wina do obiadu, a Kris na to – ja chcę zostać mistrzem świata – i ruszył w stronę namiotów. Mija dosłownie minuta, a tu z centralki wydobywa się ciągły gwizd. Podrywamy się z Gabrysiem na równe nogi i wybiegamy z restauracji. Jestem pewny, iż inni klienci pomyśleli, że goście uciekają bez zapłaty, mieliśmy z tego później niezły ubaw. Ryba była nieduża, ale ważna, jak każda z pozostałych dziewiętnastu. W czwartek rano rozpoczyna się prawdziwy sztorm, a my łowimy kolejne ryby, 10,50 kg, 8,7 kg, 5,9 kg i 17,2. Po tej rybie zaczynamy poważnie myśleć o walce o zwycięstwo.
alt
Dochodzą nas jednak sygnały, że raz jesteśmy trzeci, raz drudzy, raz mamy piąty plac, to dobre informacje, jednak my nie przywiązujemy do tego żadnej wagi. Do końca zawodów jeszcze mnóstwo czasu. Żeby uzmysłowić Wam, jaką pracę musieliśmy wykonać, żeby wypłynąć na wodę wspomnę tylko, że ponton wypychaliśmy we trzech, osoba z wędką wskakiwała jako pierwsza, gdy woda sięgała po pas, następnie wślizgiwała się kolejna, gdy ponton przeskakiwał pierwszą dużą falę, a trzecia osoba zanurzona po pierś wypychała z całych sił ponton przed siebie. W nocy z czwartku na piątek biegaliśmy już do brań bez majtek, gdyż nie byliśmy w stanie suszyć na bieżąco naszych rzeczy. Tak, tak, to wcale nie śmieszne, zimno, mokro i bez majtek. Ta noc, to była nasza noc. Bezapelacyjnie wyszliśmy bowiem na prowadzenie. Łowimy naszą dwudziestkę, 19 kg i 12 kg i kolejną 17 kg.
alt
Wiatr przywiał nam te ryby z wielkiej wody, jednocześnie przestaliśmy zupełnie łowić przy porcie. Jakby tak miało zostać, nie mielibyśmy nic przeciwko temu. Ale życie pisze inne scenariusze. W piątek rano skończył nam się pellet Quench, choć mieliśmy go 100 kg. I dziwnym trafem brania ustały. Dotychczas byliśmy goniącymi, a od rana to ny jesteśmy gonieni, a to zupełnie inna presja. Zaczynamy pierwszy raz robić nerwowe ruchy, na szczęście tylko na brzegu, bo zmiany w wodzie mogłyby dać katastrofalne skutki. Nerwówka trwa przez cały dzień, tym większa, gdy przychodzą informacje, że Holendrzy na stanowisku 84 regularnie łowią. Wieczorem dochodzą nas na kilka kilo. Czyżby brak pelletu Quench miał aż taki wpływ na brania ? Tego się na pewno nie dowiemy, ale na naszą psychikę na pewno miał. Muszę tu wspomnieć, że wiatr lekko zmienił kierunek i osłabł. Zaczął wiać prosto do Holendrów. Ale my tego już nie zauważaliśmy. Nas rozsadzała niemoc. Aż do godziny 22, gdy powietrze rozdarł dźwięk sygnalizatora. Jak na manewrach komandosów wskoczyłem do pontonu z Krisem i po krótkiej walce przywieźliśmy do brzegu małego 4,5 kilowego bąka. Jednak dla nas był to wielki, ważny, chyba najważniejszy karp życia. Odbudował on bowiem nasz Team Spirit. Gdzieś wewnątrz zacząłem czuć, że to jest nasz czas, że zrobimy to, że nikt już nas nie zatrzyma. Tej nocy nie spaliśmy wcale, choć i każdej poprzedniej spaliśmy może po 3-4 godziny i to w godzinnych interwałach. Ok północy mamy branie z środkowej boi, z miejsca, w które wierzyliśmy od początku, choć padła tam tylko jedna siedemnastka. Łowimy rybę 10,5 kg, co pozwala nam umocnić się na prowadzeniu, przynajmniej w oficjalnej tabeli WCC, jednak nasza przewaga, to tylko ok 16 kilo. Ok trzeciej w nocy Holendrzy doławiają 13,6 kg i mają nas na wyciągnięcie ręki.
Kwadrans po trzeciej doławiamy karpia 10,1 kg, jednak ryba ta do końca nie zostaje opublikowana w wynikach. Po prostu naszemu sędziemu przy robieniu zdjęcia padła bateria i nie był w stanie wysłać informacji do centrali drogą elektroniczną. Zostały tylko zapisy w protokole. Nie mamy żadnych informacji o połowach Holendrów, choć nie jest wykluczone, że coś złowili, a sędzia nie przesłał z jakiegoś powodu informacji do centrali WCC. Jest godzina 7,40. Na drodze za namiotami zatrzymują się samochody, z których wychodzą fotoreporterzy i sam Ross Honey. Idą w naszym kierunku. Serce wskakuje do gardła, bije jak zwariowane. Jest taki zwyczaj, że organizator odpala racę kończącą zawody na stanowisku potencjalnych zwycięzców, wiemy o tym doskonale, ale jakoś jeszcze nie dowierzamy. Widzę, że ma racę ze sobą. Myślę sobie, czyżbyśmy to zrobili ? Ross pyta o ryby, pokazujemy protokół, on podsumowuje wynik, dzwoni do centrali i zadaje pytanie : Marienn, ile ryb złowili w nocy Holendrzy ? Pada odpowiedź, 20,4 lub 24, w jednej chwili wszyscy obracają się i bez słowa, w pośpiechu wsiadają do aut. Po minucie stoimy sami, stoimy bez słów. Nie da się opisać uczucia, które targa duszą i umysłem każdego z nas. Stoimy razem, a tak jakby każdy osobno, wpatrzeni w wędki. Jednak brania nie ma. Jest godzina ósma. To koniec zawodów, to dla nas koniec świata, nie ma słów, żeby dobrze oddać nasz nastrój. Łzy cisną się do oczu, czyżby ta stracona ryba miała zaważyć o zwycięstwie ? Czyżby trzeci raz w historii tej edycji WCC przyszło nam być drugimi ? W oddali widzimy, jak idą w naszym kierunku nasi czescy przyjaciele, Karel Nikl, Ray Dale Smith, niosą szampany, machają rękoma, a my w odpowiedzi pokazujemy kciuki, ale skierowane do dołu. Przygaszeni nie bardzo możemy wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa. Tylko Gabriel spogląda w kierunku ulicy, jakby szukał tam czegoś, co może zmienić ten wisielczy nastrój. Nagle podjeżdżają auta organizatorów, Kris mówi – przyjechali zrobić sobie ku........ zdjęcie z drugą drużyną, niech s.......- ale jakoś dziwnie uśmiechnięci, jakoś szybko idą , czyżby to my ???? Tak, widzę, że fotograf pokazuje palec w górę, jeden palec. We are winners !! Jeszcze teraz, jak piszę ten tekst łzy napływają mi do oczu, nie jestem w stanie opisać naszego stanu ducha po takim trzęsieniu ziemi, jakie zafundowali nam organizatorzy. Ross odpalił racę, wygłosił kultową formułkę, a my oszaleliśmy ze szczęścia. Szampany, wina, szaleńcze tańce, kąpiel w wodzie, wszystko to możecie obejrzeć na filmach, ale uwierzcie mi, nie ma słów, żeby opisać naszą radość. Zrobiliśmy to , jesteśmy mistrzami świata WCC 2014 !!
Jak się później okazało, ryby Holendrów były już na liście, Ross źle zadał pytanie. Nasza przewaga wyniosła ok 17 kg. Więc ostatni karp nie miał już znaczenia, podobnie, jak i ten co spadł. ( Na szczęście :-))
Wspaniale zachowali się właściciele „naszej” restauracji, zaprosili nas na śniadanie, kawę i szampana dala zwycięzców. Było nam naprawdę niezmiernie miło.
Gestów sympatii, radości, dumy i gratulacji rozwiązał się cały worek, gdyż bardzo wielu Polaków i naszych przyjaciół z innych krajów emocjonowało się tymi zawodami. Wiemy, że sprawiliśmy im wielką, wielką radość. Gdybyście zobaczyli sms od Martina Locke, cały ekran w Iphone przeróżnych ikonek przeplatanych radosnymi, choć niecenzuralnymi słowami, gdybyście zobaczyli na żywo prawdziwe łzy szczęścia Reya Smytha, gdybyście zobaczyli tą wielką radość i łzy Polaków będących w kościele podczas śpiewania polskiego hymnu, zapewne poczuli byście, to co my wówczas czuliśmy.
altalt
Dzięki naszemu połowowi, jak i pozostałych dwóch teamów z drużyny CARP R US zwyciężyliśmy też w klasyfikacji drużynowej. O tym mówi się trochę mniej, a to kolejny sukces, na który pracowaliśmy wspólnie z naszymi czeskimi kolegami.
alt
Człowiek walcząc o zwycięstwo nie czuje zmęczenia, wyzwalają się jakieś nadludzkie pokłady mocy, jednak po powrocie do domu przez tydzień zasypialiśmy na fotelu.
Z perspektywy czasu, jaki upłynął od zawodów mogę z pewnością stwierdzić, że jakaś nieznana siła kazała nam tam jechać, doprowadziła do tego, że powstał wspaniały kolektyw, który dokonał rzeczy niemożliwych. Pokonał własne słabości, wygrał zawody, o wygraniu których marzą setki tysięcy karpiarzy z całego świata.
Na koniec tego tekstu chciałbym podziękować moim kompanom z drużyny Krisowi i Gabrysiowi, Panowie jesteście Wielkimi fighterami ! Jednocześnie wielkie podziękowania dla naszych korespondentów, Roberta Amsterdama Budzińskiego, Piotra Łuki i Jarka Dąbrowskiego za całodobowe wsparcie informacyjne i duchowe, wszystkim polskim drużynom, za wsparcie, wymianę informacji na miejscu, pomoc w wielu drobnych sprawach, oraz wszystkim WAM, którzy trzymaliście kciuki, wspieraliście nas sms-ami, dobrym słowem, często dobrą radą.
Panie i Panowie i dzięki Wam i dla Was.

Zwycięstwo to dedykuję ŚP. Mirkowi Baranowi.

altaltalt

Andrzej Walczak


Przejdź do strony głównej Wróć do kategorii ARTYKUŁY
alt

Kontakt telefoniczny możliwy od poniedziałku do piątku w  w godzinach od 9-tej do 16-tej.
 

alt
JESTEŚMY mistrzami świata WCC z 2014 roku, oraz trzykrotnymi drużynowymi mistrzami świata. Karpiarstwo, to nasza pasja, miłość, oraz praca. 



ANDRZEJ WALCZAK
KRIS CHARMUSZKO

alt
W naszym sklepie można wybrać różne formy wysyłki - wysyłamy firmami kurierskimi DPD, GLS oraz Inpost - możesz także odebrać paczkę w wybranym przez Ciebie paczkomacie o dowolnej porze - nie musisz czekać na kuriera. Do dyspozycji jest także wysyłka za pośrednictwem Poczty Polskiej.
alt
Lubisz płacić online ? Bez niepotrzebnego wklepywania nr konta ? To idealnie się składa. W naszym sklepie zapłacisz poprzez płatności elektroniczne PayU czy Przelewy24. Jeżeli jednak chce skorzystać ze standardowego przelewu - oczywiście możesz wybrać także przelew tradycyjny.
alt    polub nas
   
 alt   subskrybuj 
   
 alt   obserwuj nas

W naszych mediach społecznościowych przedstawiamy treści, które mogą przydać się zarówno początkującym, jak i doświadczonym karpiarzom. 
      Nasz Sklep internetowy używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie ze Sklepu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w Polityce plików cookies dostępnej na dole strony
      Nie pokazuj więcej tego komunikatu